Dwa modusy techniki – Cezary Rudnicki o Mumfordzie
Filozoficzny namysł nad techniką ma swoje źródła w myśli niemieckiej – już u Hegla i Marksa można odnaleźć odpowiednie passusy. To zagadnienie nabiera jednak prawdziwego znaczenia dopiero w XX wieku, w okresie międzywojennym. Uwagę poświęcają mu m.in. Spengler, Heidegger oraz bracia Jüngerowie. Wszyscy oni oceniają technikę w jednoznacznie negatywny sposób (nawet jeśli niektórzy z nich ulegli początkowej fascynacji), jako metafizycznego potwora, który pochłania wszystkie inne sfery egzystencji. Niemal w tym samym czasie namysł nad tym problemem podejmuje amerykański historyk, socjolog i krytyk literatury – Lewis Mumford. W 1934 roku wydaje on książkę Technika a cywilizacja, prezentującej namysł nad dziejami wzajemnego wpływu tytułowych fenomenów. Chociaż oparta na solidnym materiale historycznym, książka nie ogranicza się wyłącznie do opisu kolejnych wynalazków i rozwiązań technicznych. Przede wszystkim jest ona refleksją nad kształtowaniem się cywilizacji. Po wielu latach Mumford powraca do tego zagadnienia i publikuje monumentalne dzieło opatrzone tytułem Mit maszyny (pierwszy tom pochodzi z roku 1967, drugi – z 1970). To właśnie zawartej w tym tekście wizji techniki chciałbym się przyjrzeć. Jest ona, w moim przekonaniu, mniej jednostronna, niż wizja niemieckich filozofów. Posługując się pewnymi uproszczeniami można by powiedzieć, że Mumford dostrzega nie tylko totalitarne, ale również demokratyczne oblicze techniki.
Warunki możliwości techniki
Dla amerykańskiego myśliciela historia techniki rozpoczyna się na długo przed wynalezieniem pierwszego narzędzia, czy byłby nim pięściaki, czy choćby wióry makrolityczne. Cofnięcie się do czasów określanych mianem prehistorycznych to dla niego wciąż za mało. Robi on jeszcze jeden krok wstecz: opisuje – sięgając po dostępne mu dane i hipotezy – wyłanianie się człowieka ze świata zwierzęcego. Poszukuje tam nie tyle jakichś wytworów technicznych, co samych biologicznych warunków genezy tychże. W tym celu omawia rozwój centralnego układu nerwowego oraz przedniej kończyny. O ewolucji tej ostatniej pisze następująco:
„Przypuszczalnie pierwszym wielkim przełomem było przekształcenie przednich kończyn czworonoga z wyspecjalizowanych organów do poruszania się w swego rodzaju uniwersalne narzędzie do wspinania, chwytania, uderzania, rozrywania, tłuczenia, grzebania, trzymania. Ręce wczesnego człowieka i narzędzia z kamienia odegrały istotną rolę w jego rozwoju przede wszystkim dlatego, że […] ułatwiały przygotowawcze funkcje zbierania, noszenia i macerowania pożywienia, a tym samym uwalniały usta dla mowy". (Lewis Mumford, Mit maszyny. Tom 1, tłum. Michał Szczubiałka, PWN, Warszawa 2012, s. 18)
To właśnie mowa jest dla Mumforda czymś o niezwykłym znaczeniu. Chociaż – w przeciwieństwie do pięściaków, figurek tzw. Wenus bądź Bogini Matki, czy naskalnych malowideł – nie istnieją żadne materialne zabytki mogące świadczyć o powstaniu i rozwoju języka, to jednak poświęca on tym kwestiom bardzo dużo miejsca. Wyłonienie się mowy wiąże on z nagromadzeniem się energii psychicznej (zapewnionej przez rozwój centralnego układu nerwowego) i grupowymi rytuałami. Brak materialnych pozostałości po kolejnych etapach rozwoju tychże fenomenów zmusza Mumforda do bardzo odważnych spekulacji, jednak nieustannie stara się on sięgać po dane empiryczne, takie jak ustalenia etnologów czy choćby przypadek narodzin głuchoniemej i niewidomej Helleny Keller, która nauczyła się porozumiewać dzięki skojarzeniu doznania wody „z symbolicznym poklepywaniem w dłoń, którym owo doznanie starał się jej uzmysłowić nauczyciel” (tamże, s. 127).
Mumford nie redukuje języka wyłącznie do narzędzia przekazywania informacji. Za równie ważne, a przy tym może nawet bardziej pierwotne, uznaje on inne jego zadania, polegające na „dyscyplinowaniu nieświadomości, ustanawianiu spójnego i stabilnego porządku społecznego, doskonaleniu więzi społecznej” (tamże, s. 130). Zdaniem autora Mitu maszyny, dla rozwoju kultury liczy się nie tylko pragmatyczna, ale również ekspresyjna i emotywna funkcja języka.
Jeszcze raz pragnę podkreślić, że choć Mumford spisuje historię techniki, to liczy się dla niego nie tylko to, co pozostawia po sobie materialne ślady i nie tylko to, co techniczne w potocznym tego słowa znaczeniu. Równie duże znaczenie mają: powstanie rytuałów, wyłonienie się języka, udomowienie roślin i zwierząt, a nawet emocje i motywacje. Jak zauważa we wstępie do Mitu maszyny: „»Praca« kulturowa była siłą rzeczy ważniejsza niż praca rąk” – i dalej – „Technika narzędzi to w rzeczywistości jedynie część biotechniki, czyli całkowitego wyposażenia człowieka do życia” (tamże, s. 19).
Co to jest technika?
Równie szeroko, jak warunki jej wyłonienia, rozumiana jest tu sama technika. Autor Mitu maszyny zalicza do niej nie tylko narzędzia i tradycyjnie rozumiane maszyny, ale również wszelkiego rodzaju pojemniki (od jam, pułapek i sieci, przez kosze, obory i domy, po zalewy retencyjne, kanały, a nawet miasta[1]), twory, które określa mianem maszyn społecznych, a nawet do pewnego stopnia samo ciało człowieka.
„Jeżeli człowiek rzeczywiście był wytwórcą narzędzi, to już na samym początku miał jedno pierwotne uniwersalne narzędzie bardziej istotne niż jakiekolwiek późniejsze urządzenie, a mianowicie własne poruszane umysłem ciało, każdą jego część, w tym i te członki, które wytwarzały pałki, ciosaki, czy drewniane dzidy". (tamże, s. 18)
Mumford nie zamierza jednak redukować człowieka do homo faber, o wiele chętniej widzi w nim homo ludens, istotę bawiącą się, biorącą udział w rytuałach, grach i wyczynach sportowych, istotę przede wszystkim społeczną. Choćby przywoływana już ręka: nie jest ona jedynie narzędziem roboczym, ale również tym elementem ciała, który odpowiada za tworzenie więzi społecznych (to ona trzyma dziecko przy piersi lub głaszcze kochanka) oraz wyraża dotyczące świata sensy i odczucia (poprzez znaczące gesty lub w trakcie rytuałów). Biorąc zaś pod uwagę tezę Mumforda, że same narzędzia „wywodzą się w pewnej mierze ze ściśle powtarzalnych schematów ruchowych rytuału, pieśni i tańca” (s. 20), również te ostatnie, a wraz z nimi sztukę w ogóle możemy zaliczyć do techniki.
Autor Mitu maszyny uzasadnia tak szerokie użycie terminu „technika” poprzez odwołanie się do źródłosłowu. Greckie słowo techne obejmowało bowiem zarówno wytwórczość przemysłową, jak i sztukę „piękną” czy symboliczną. Jak zauważa, „aż do naszych czasów technika nigdy nie oddzieliła się […] od owej szerszej całości kulturowej, w której zawsze funkcjonuje człowiek jako człowiek” (tamże, s. 22) – dlatego też wiąże on technikę z życiem człowieka w całej jego rozciągłości, a nie wyłącznie z pracą i władzą. W związku z tym wydaje się, że najogólniejszą i najbardziej podstawową kategorią jest tu biotechnika (jak zobaczymy w drugiej części tekstu, jest ona zarazem punktem wyjścia, jak i dojścia).
Mumford pokazuje, że owa technika funkcjonuje na różne sposoby. Ponieważ zwykle przedstawia je za pomocą opozycyjnych par: technika autorytarna i technika demokratyczna, monotechnika i politechnika oraz megatechnika i biotechnika – przyjmę, że występują tylko dwa modusy jej istnienia, z których każdemu przysługuje osobna linia rozwoju (choć bywa, że czasem się one przecinają).
Pierwotna demokracja i archaiczny autorytaryzm
Podążając za wywodem samego Mumforda wyjdę od podziału na technikę demokratyczną i technikę autorytarną. Pierwsza z nich jest techniką rozproszoną, opartą na lokalnej działalności rzemieślniczej, sprzęgniętą z rolnictwem i pasterstwem. Z jednej strony wymaga ona jak najdoskonalszego rozeznania w surowcach dostępnych we własnym otoczeniu i umiejętności samodzielnego ich pozyskiwania, z drugiej zaś wymiany towarowej w celu pozyskiwania surowców specjalnych, niedostępnych w okolicy. Zmiany wprowadzane są w niej „ostrożnie, bez zrywania ciągłości tradycji przodków” (tamże, s. 342). Rozwinęła się ona w wioskach, skąd następnie – wraz z migracją ludności – przeniosła się do miast, a w końcu metropolii (gdzie funkcjonowała w obrębie różnego rodzaju zakładów rzemieślniczych). Technika taka najlepiej sprawdza się „w małych społecznościach i grupach, których członkowie spotykają się twarzą w twarz” (tamże, s. 343). Wiąże się to z Mumfordowskim rozumieniem demokracji, które opiera się na idei głoszącej, że
„cechy, potrzeby oraz interesy wspólne wszystkim ludziom są bardziej uprawnione niż te właściwe jakiejkolwiek szczególnej organizacji, instytucji lub grupie. […] Demokracja polega na faworyzowaniu całości, nie zaś części, a w ostatecznym rachunku ucieleśnieniem i wyrazem tej całości mogą być tylko – czy to działający w pojedynkę, czy we współpracy z innymi – żywi ludzie". (tamże)
Owa „naturalna” dla demokracji bezpośredniość sprawia, że trudno ją zastosować w przypadku wielkich i anonimowych form społecznych. Podobnie rzecz ma się z odpowiadającą jej formą techniki – w masowych i zdepersonalizowanych formach organizacji ludzkich automatycznie rodzi się jej inny typ. Automatycznie, to znaczy w konsekwencji zrzeczenia się wyboru, niepodjęcia trudu wzniesienia poprzedniej formy organizacji na nowy poziom[2].
Ów inny typ to technika autorytarna. Na zasadzie prostych opozycji możemy domyślić się jej cech: jest ona scentralizowana; zdolna organizować wielkie masy i zarządzać nimi, o tyle związana raczej z metropolią, a przede wszystkim – z państwem (monarchią); niezależna od lokalnego zaplecza materialnego – potrzebne surowce zdobywa za sprawą handlu lub wojny; nastawiona na maksymalny podział pracy, maksymalną specjalizację. Wbrew moralizującemu tonowi Mumforda, sytuacja jest tu o wiele bardziej złożona. Od owego wyliczenia ważniejszy jest sposób funkcjonowania oraz generowane efekty.
Przede wszystkim owa autorytarna technika nie wiąże się, w pierwszej kolejności, z tradycyjnie rozumianymi urządzeniami technicznymi, narzędziami czy mechanizmami, lecz z organizacją masy ludzkiej, z tym, co Mumford nazywa maszyną społeczną. Paradoksalnie – ale tylko na pozór – archetypowa maszyna nie jest żadnym urządzeniem technicznym (w potocznym rozumieniu). Jest ona urządzeniem ludzkim, którego najwyrazistszym przykładem jest maszyna do wznoszenia piramid. Aby zapewnić czytelnika, że nie dochodzi tu do żadnego nadużycia słowa „maszyna”, Mumford przywołuje jej klasyczną definicję, sformułowaną przez Franza Reuleauxa. Maszyna to „działające pod nadzorem człowieka, przetwarzające energię i wykonujące pracę połączenie trwałych, wyspecjalizowanych funkcjonalnie części” (tamże, s. 280). Warunki te spełniają w równym stopniu urządzenia mechaniczne, co zbudowana z kości, nerwów i mięśni przysposobionych do wykonania sprecyzowanych czynności, kierowana przez uzbrojonego w bat nadzorcę społeczna maszyna robocza. Obok niej istnieją jednak również inne maszyny wykorzystujące komponenty ludzkie: społeczna maszyna wojenna oraz społeczna maszyna biurokratyczna. Różnią się one zadaniem, do jakiego są wykorzystywane. Mumford wprowadza jeszcze dwa istotne określenia. Pierwszym z nich jest „megamaszyna” – oznacza ona maszynę społeczną we wszystkich sferach jej funkcjonowania: politycznej, gospodarczej, wojskowej, administracyjnej i monarchicznej. Drugie z kolei to „maszyna niewidzialna” – za pomocą tej formuły amerykański historyk pragnie zdać sprawę z przestrzennego oddzielenia elementów maszyny społecznej, oddzielenia, które sprawia, że pomimo jej funkcjonowania jako całkowicie zintegrowanej całości, nie rzuca się ona w oczy i pozostawała niewidoczna dla archeologów i historyków, jak również dla jej współczesnych.
Zapraszamy do lektury całego tekstu Cezarego Rudnickiego, Dwa modusy techniki w „Machinie Myśli”: https://machinamysli.wordpress.com/2015/04/25/dwa-modusy-techniki-cz-i/
W dniach od 30 maja do 1 czerwca odbędzie się również interdyscyplinarna konferencja pt. Myślenie dziś: obecność techniki, którą Wydawnictwo Naukowe PWN i portal Myśleć.pwn.pl objęły patronatem Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z programem i założeniami tego wydarzenia.
[1] Warto dodać, że miasto jest drugim – obok techniki – wielkim obszarem zainteresowania Mumforda. Mimo na pozór „rustykalnego” tonu jego rozważań, to nie we wsi i małych wspólnotach dostrzega miejsce pełnego rozwoju potencjału jednostki, lecz właśnie w mieście. Poświęcił on temu zagadnieniu kilka dzieł, w tym – równie monumentalne, co Mit maszyny – The City in History.
[2] Więcej uwagi pojęciu automatyzmu poświęcę w drugiej części tekstu.